Bliskowschodni supermarket

Mijamy dział z warzywami i owocami. Panowie energicznie przerzucają gigantyczne arbuzy z zaplecza sklepu wprost na stoisko. Czego tu nie ma! Wydaje się, że jest wszystko to co w polskim sklepie wielkopowierzchniowym i jeszcze dwa razy więcej. Najróżniejsze kalibry kabaczków, brokułów, ziemniaków i kalafiorów. Z dziesięć różnych odmian bananów, świeże migdały, figi, daktyle, owoce opuncji i wiele innych, których nazw nawet nie znamy. Następny dział to dział przypraw. W wielkich worach piętrzą się równo pousypywane kopce i drażnią zmysł powonienia. Pieprz, curry, cynamon, różne mieszanki przypraw na każdą okazję, zioła oraz suszone owoce i orzechy. Można też kupić naturalne mydło sprzedawane w sporych blokach. Dalej mijamy dział tekstylny, któremu rytm nadają równo pobrzękujące i warczące maszyny do szycia. Przechodzimy obok beli materiałów, dziesiątek różnokolorowych szpulek i słoików z guzikami. Na wieszakach wiszą trochę niemodnie skrojone marynarki i już czekają na swoich przyszłych właścicieli. Dalej, znajduje się część z wszelkiego rodzaju badziewiem przywiezionym z Kraju Środka mogącym przydać się w kuchni. Lejki, tarki, plastikowe miseczki, wyciskaczki do cytryn, ściereczki, nożyki. Mija nas jegomość z arafatką na głowie i koszykiem sklepowym wypełnionym po brzegi zakupami.

Na Bliskim Wschodzie nie uświadczymy Tesco, Auchan ani Biedronki. Ale to nie znaczy, że nie możemy dostać wszystkiego, co przeciętny europejczyk kupuje na co dzień w supermarketach. Po prostu trzeba wiedzieć, gdzie się udać. A należy udać się na targ. Targ z powodzeniem zastępuje te europejskie wielkopowierzchniowe wynalazki. Tak jak ten w Ammanie. Wszystko klarownie zorganizowane, podzielone na działy. Można wziąć wózek i nie trzeba taszczyć toreb w ręce. I niech nikomu nie wydaje się, że bliskowschodni targ ogranicza się do sprzedaży ziemniaków, cebuli, cytrusów i majtek. Tutaj można kupić wszystko. Od wiertarki udarowej, przez pastę do zębów aż po najnowszego laptopa.