Wysyłka samochodu z Jordanii do Tanzanii
– akt pierwszy
Wyjeżdżając z domu myśleliśmy że całą drogę z Izraela do Republiki Południowej Afryki pokonamy lądem. Po raz kolejny plany okazały się jedynie planami, a życie i tak napisało własny scenariusz. Do Izraela dostaliśmy się z Grecji samolotem, samochód natomiast popłynął statkiem, o czym więcej możecie przeczytać TUTAJ. Będąc już na Bliskim Wschodzie, dosyć systematycznie dochodziły do nas informacje, że sytuacja w Egipcie, a w szczególności na Półwyspie Synaj nie jest najlepsza. Było źle do tego stopnia, że samochody z napędem 4×4 zostały objęte zakazem wjazdu na półwysep. Zaczęliśmy się więc zastanawiać jak ominąć Egipt. Lądem jak wiadomo nie ma takiej możliwości. Ślęcząc nad mapą zastanawialiśmy się dokąd wysłać nasz samochód. W grę wchodził Sudan, Kenia i Tanzania. Cena wysyłki samochodu do wszystkich tych krajów była bardzo zbliżona. W zasadzie w całej Afryce aktualnie najbardziej interesowała nas południowa część kontynentu, więc odpuszczenie północnej części trasy nie było wielką tragedią. Padło więc na Tanzanię, która wydawała się idealnym punktem startowym do eksploracji południowej części czarnego lądu.
Podobnie jak przy poprzedniej wysyłce Grecja-Izrael szukaliśmy statku RORO, które są znacznie tańsze niż wysyłka w kontenerze. Poszukiwania firmy i wymiany mailowe zajęły nam sporo czasu. W końcu jednak się udało. Agent firmy na którą się zdecydowaliśmy miał na imię Sultan. Wymieniliśmy z nim prawie sto maili, w których wszystko dokładnie umówiliśmy na miesiąc przed wysyłką. Nasz statek wypływał w poniedziałek 1 sierpnia z portu w Aqabie i do Dar es Salaam miał dotrzeć po około 15 dniach. By załatwić wszelkie formalności mieliśmy się zjawić w Ammanie dwa dni wcześniej.
Z wizytą u Sultana
W sobotni poranek 30 lipca zjawiliśmy się w biurze Sultana. Dość sprawnie załatwiliśmy wszystkie dokumenty, zapłaciliśmy i wczesnym popołudniem ruszyliśmy w kierunku Aqaby, w której jutro mieliśmu oddać samochód. Przy oddawaniu samochodu na statek RORO, oddaje się również kluczyki do samochodu, tak więc należy jak najlepiej zabezpieczyć rzeczy znajdujące się w środku, ponieważ czasami dochodzi do kradzieży. Dojeżdżamy do Aqaby późnym popołudniem. Żar leje się z nieba. Nie jesteśmy w stanie zapakować samochodu w tym skwarze. Postanawiamy zatem poczekać do zachodu słońca. Przepakowujemy wszystko, zdejmujemy zbiorniki na wodę z dachu, wyjmujemy bezpieczniki od zamka centralnego, co tylko się da pakujemy do skrzyń na tyle samochodu. A najcenniejsze rzeczy oczywiście zabieramy ze sobą do plecaków. Na pakowaniu schodzi nam się prawie do 3 nad ranem, ale samochód jest przygotowany idealnie. Rano zabezpieczamy tył samochodu, montując sklejkę wiezioną jeszcze z Izraela.

Przygotowania do wysyłki
O tym jak szybko cały plan może lec w gruzach
Nadchodzi 31 lipca, dzień oddania samochodu do portu. Rano zabezpieczamy jeszcze tył samochodu montując sklejkę. Jak zwykle na śniadanie zjadamy falafel. Jacek odwozi mnie ze wszystkimi naszymi tobołami, które będą leciały z nami samolotem na dworzec autobusowy. Kupujemy bilety na autobus do Ammanu, który odjeżdża o 13, czyli za jakieś dwie i pół godziny. W tym czasie sam jedzie do portu, zostawić samochód. Sultan mówił, że wszystkie formalności są już załatwione i w porcie musimy jedynie zostawić samochód wraz z kluczykami. Mija godzina, mijają dwie, a Jacka jak nie było tak nie ma. W międzyczasie napisał mi tylko wiadomość, że są jakieś problemy, ale bez żadnych szczegółów. Zaczynam się niepokoić. O 12.40 Jacek w końcu się pojawia. Mówi, żebym oddała bilety na autobus, bo nasz samochód nie może jutro płynąć. Nic z tego nie rozumiem, przecież wszystko było ustalone, zaplanowane od ponad miesiąca, zapłacone a i bilety samolotowe do Tanzanii już kupione. Okazuje się, że linie, którymi miał płynąć nasz samochód wymagają, aby samochód był pusty. A u nas i tył załadowany i na dachu pełno skrzyń z przeróżnymi rzeczami. Nie było żadnej dyskusji, nie może płynąć i już. Tylko dlaczego nikt nas o tym wcześniej nie poinformował? Z Grecji do Izraela nasz samochód również płynął statkiem RORO i nie było żadnego problemu z tym, że nie jest pusty. Dzwonimy do Sultana. Dzwonimy do linii lotniczych. To jest właśnie jeden z tych momentów w podróży, kiedy najchętniej wrócilibyśmy do domu w trybie ekspresowym. Nie dość, że straciliśmy mnóstwo czasu na znalezienie odpowiedniego statku, czekaliśmy na niego ponad miesiąc czasu, gdyż statki RORO pływają na tej trasie bardzo rzadko i wydaliśmy sporo pieniędzy to jeszcze właśnie się okazuje, że w przeciągu jednej, krótkiej chwili cały plan legł w gruzach.
Co teraz począć?
Sultan proponuje, żebyśmy wyładowali wszystkie rzeczy z samochodu i ze skrzyń na dachu i wysłali je samolotem z Ammanu, a pusty samochód popłynie tak jak miał płynąć. Hm, pomysł ten wydaje nam się niezbyt realny. Wszystkie te rzeczy ważą grubo ponad 100kg i zajmują naprawdę dużo miejsca, dodatkowo musielibyśmy je dowieźć do Ammanu, a i koszt wysyłki samolotem na pewno do najtańszych nie należy. Poza tym samochód musielibyśmy oddać pusty najpóźniej za kilka godzin. Pozostaje więc kontener. Cóż za ironia losu. Nie zdecydowaliśmy się wcześniej na kontener, bo było to sporo droższe rozwiązanie. Cierpliwie czekaliśmy na swój sierpniowy statek RORO, podczas gdy kontenerowce pływają co kilka dni. Nie mamy zbyt dużo czasu, bo przebukowanie biletów lotniczych kosztuje prawie tyle samo co kupienie nowych. Sultan szuka dla nas pierwszego dostępnego statku. Udaje mu się znaleźć kontenerowiec wypływający z Aqaby 5 sierpnia i dopływający do celu dwa tygodnie później niż było to zaplanowane. Oczywiście będziemy musieli też dopłacić kilkaset dolarów. Nie wiadomo również czy znajdzie się miejsce dla naszej Toyoty, musimy czekać na informacje od Sultana.
Inshallah
Niedzielne popołudnie i poniedziałkowy poranek straszliwie nam się dłużą. Nie za bardzo wiemy co ze sobą zrobić. Ciężko snuć jakieś plany, pozostajemy w zawieszeniu, cały czas czekając na telefon z jakimiś informacjami. Cała ta sytuacja odbiera nam energię, mimo że w zasadzie nie robimy nic prócz czekania. Po południu dzwoni Sultan. Za 20 minut mamy się stawić pod bankiem Cairo Amman, tam będzie czekał na nas ktoś z kim ustalimy szczegóły. Na miejscu okazuje się, że dziś już jest za późno i nie zdążymy zapakować samochodu w kontener. Na nasze oczywiste pytanie kiedy zatem możemy liczyć na to że wreszcie się uda, otrzymujemy tylko odpowiedź „Inshallah, maybe toomorow”. Ręce opadają. Kolejny dzień czekania przed nami. Jacek idzie jeszcze na chwilę do jakiegoś biura, mając nadzieję, że tam uda się ustalić jakieś konkrety, a nie tylko maybe inshallah. A tam za biurkiem siedzi dziadeczek niemówiący po angielsku i wskazując ręką fotel mówi żeby usiadł. Pierwsze pytanie klasyczne – kawa czy herbata? Jacek próbuje tłumaczyć po co przyszedł, chce to szybko załatwić. Tymczasem dziadeczek ze stoickim spokojem ponawia pytanie – kawa czy herbata? Jacek dopiero teraz załapuje, że właśnie tak to się tutaj załatwia. Wypija kawę, zjada ciasteczka, a w międzyczasie zjawia się ktoś i mówi, że jutro ktoś do nas zadzwoni koło 12-13 i zapakujemy samochód w kontener.
Bliskowschodni pościg
Nadchodzi kolejny dzień, który już tradycyjnie rozpoczynamy od kąpieli w Morzu Czerwonym. Potem udajemy się w nasze ulubione miejsce na falafel. Ku naszemu zdumieniu o 11 dzwoni telefon. Za 20 minut mamy być w porcie. Falafel łykamy jak gęsi żeby stawić się na czas. Zapomnieliśmy chyba jednak, że przecież czas tu płynie zupełnie inaczej. Czekamy w porcie półtorej godziny, aż ktoś się zjawi. W końcu zjawia się grupa 5 Jordańczyków – mamy za nimi jechać. Jedziemy kilkanaście kilometrów przez pustynię. Po dojechaniu na miejsce, czeka na nas kontener Maerska na ciężarówce. Wyładowujemy wszystkie rzeczy, które zabieramy ze sobą, a samochodem wjeżdżamy do kontenera. Toyotka mieści się idealnie. Trochę nam smutno, właśnie rozdzielamy się z naszym domem na kółkach. To będzie długie rozstanie – zobaczymy się dopiero za miesiąc. W załadunku pomaga nam tylko jeden z Jordańczyków, cała reszta się przygląda, robi zdjęcia telefonami by chwilę potem wstawić je na Facebooka. Po zaplombowaniu kontenera wsiadamy do samochodu jednego z Jordańczyków i w piątkę jedziemy z powrotem do miasta. Po drodze pytamy jeszcze kiedy dostaniemy jakieś papiery potwierdzające nadanie samochodu. Jak to? Przecież dostaliście. – mówi kierowca. Nie, nic nie mamy. – odpowiadamy. To znaczy, że musiały zostać w ciężarówce z kontenerem. Zaczyna się pościg za ciężarówką. Trąbimy, ale kierowca ciężarówki nie reaguje, uparcie jedzie dalej jak gdyby nigdy nic. Nasi arabscy spedytorzy zaczynają obrzucać go epitetami i wyzywają od osłów. I wtedy następuje ten moment. Wśród zgiełku arabskich wyzwisk odzywa się syn kierowcy który jechał z nami na tylnej kanapie i mówi:
Don’t worry, they are professionals.
Istna komedia! Zaczynamy śmiać się wniebogłosy. Cała sytuacja przypomina scenę z jakiegoś filmu Kusturicy! W końcu ciężarówka zatrzymuje się i dostajemy nasze dokumenty. Co ciekawe wynika z nich, że kontener z naszym samochodem z Aqaby płynie do Dubaju i dopiero stamtąd innym statkiem do Dar es Salaam. Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że kontener trafi na odpowiedni statek i nie zgubią go gdzieś w Dubaju.
A to dopiero część naszych przygód z wysyłką samochodu do Afryki.
Ciąg dalszy nastąpi…

Komitet ładujący samochód do kontenera – jedna osoba robi, reszta patrzy :)
Zostaw komentarz