Wysyłka samochodu z Jordanii do Tanzanii
– akt drugi

Tych, którzy nie czytali jeszcze pierwszej części naszych perypetii z wysyłką samochodu z Bliskiego Wschodu do Afryki serdecznie zachęcamy by zacząć od aktu pierwszego – TUTAJ.

Kigamboni

Późnym wieczorem 13 sierpnia po czterech kilkugodzinnych lotach w końcu docieramy do Dar es Salaam. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem i nasz samochód płynąłby statkiem RORO, już za dwa dni moglibyśmy go odebrać z portu. Tymczasem, ponieważ plany lubią się zmieniać, kontenerowiec na który ostatecznie załadowaliśmy samochód do Dar es Salaam ma dopłynąć dopiero 29 sierpnia. Zatem przed nami ponad dwa tygodnie czekania. W mieście, które niczym nas nie pociąga. Jest nieciekawe i zatłoczone. Zdecydowanie nie tak wyobrażaliśmy sobie początek naszej afrykańskiej przygody. Nie chcieliśmy jednak, żeby te dwa tygodnie były czasem zupełnie straconym, postanowiliśmy więc, że przynajmniej nadrobimy gigantyczne zaległości na blogu. Z myślą o tym wynajęliśmy sobie na Airbnb pokój w małym domku na obrzeżach Dar es Saalam w Kigamboni. Spokojna okolica, czuliśmy się w zasadzie jak w jakiejś wiosce a nie największym tanzańskim mieście. Mieliśmy do dyspozycji ogród z hamakiem. Znaleźliśmya też ulubione miejsce na obiady. Była piekarnia do której zaglądaliśmy co rano. Do plaży mieliśmy 15 minut spacerem.

Przez pierwsze 10 dni, prawie każdy nasz dzień wygląda tak samo. Pączki z piekarni na śniadanie, potem pisanie postów, aż do obiadu, na który dzień w dzień jemy ryż z fasolą. Po obiedzie obowiązkowy chillout w hamaku i jakaś herbatka z trawy cytrynowej rosnącej pod palmą. I znów pisanie postów aż do wieczora, z małą przerwą na świeżego kokosa :)

Niezgorsza miejsce do nadrabiania zaległości blogowych :)

Nasze codzienne obiadki w pobliskiej jadłodajni

Wybrzeże w Kigamboni

Łodzie czekające na przypływ

Gigantyczne awokado!

Kokos do pochrupania!

Tanzańskie biura i urzędy

Dopiero po 10 dniach od przylotu pierwszy raz udajemy się do centrum Dar es Salaam. Chcemy załatwić wizy do Mozambiku i spotkać się z agentem firmy logistycznej, który zajmuje się naszą wysyłką tu w Tanzanii. Pankaj, bo tak właśnie nazywa się ów agent, informuje nas, że by odebrać samochód będziemy potrzebowali agenta celnego. Sami nie możemy tego osobiście załatwić, wszystko musi być załatwiane właśnie za pośrednictwem takiego agenta. Dodaje też, że procedury celne związane z odbiorem samochodu to istny koszmar i mogą trwać nawet 3-4 dni. Na koniec dostajemy kontakt, do dwóch agentów celnych. Umawiamy się z nimi na kolejny dzień. Z pierwszym rozmowa kończy się dość szybko. Twierdzi on bowiem, że jeśli nie posiadamy Carnetu de Passage, to odebranie naszego samochodu jest niemożliwe. Drugi natomiast nigdy wcześniej nie miał takiego przypadku jak nasz i dopiero ma się dowiedzieć jakich dokumentów potrzebujemy.  Po tym co usłyszeliśmy, nie tryskamy optymizmem. Raczej nieco nas to dobija. Nie dość, że musimy tu tyle siedzieć, to jeszcze wygląda na to, że proces odbioru samochodu to jakiś rocket science. Po powrocie do Kigamboni, jeszcze tego samego wieczoru, Jacek znajduje listę wszystkich clearing agentów w Dar es Salaam i wysyła kilkadziesiąt maili. Kolejnego ranka spływają odpowiedzi, z których wynika, że nikt nie rozumie naszej sytuacji. Jacek stara się ją nakreślić jak najdokładniej. Kolejne dni upływają na korespondencji mailowej z różnymi agentami. Nie mamy głowy do pisania postów. Ciężko nam się skupić na czymkolwiek innym niż rozwiązywanie sytuacji z samochodem. 29 sierpnia, czyli w dniu kiedy miał dopłynąć nasz samochód dostajemy od Sultana skan dokumentu, z którego wynika, że samochód jest w porcie już od dwóch dni. Cały czas przychodzą maile od różnych agentów celnych. Jedni twierdzą, że potrzebujemy Carnetu de Passage, inni chcą faktury za samochód, jeszcze inni dokładnej listy rzeczy znajdujących się w samochodzie. Są i tacy którzy twierdzą, że będziemy musieli zapłacić cło i wszelkie podatki od samochodu i każdej znajdującej się w nim rzeczy. Ponieważ każdy z agentów celnych, ma własną teorię na temat procedur i potrzebnych dokumentów, postanawiamy sami się wybrać do tanzańskiego urzędu skarbowego (Tanzania Revenue Authority – TRA) i uzyskać informacje z pierwszej ręki. Znalezienie odpowiedniego biura zajęło nam pół dnia, gdyż biur TRA jest w mieście wiele. Dopiero trzecie biuro okazało się tym właściwym. Niestety w Dar es Salaam nie używa się adresów, co jak możecie się domyślać znacznie utrudnia odnalezienie czegokolwiek. Urzędnik w TRA okazuje się bardzo pomocny, z całym przekonaniem mówi, że jeśli nie posiadamy Carnetu de Passage to naszą sprawę po prostu będzie trzeba potraktować jako tranzyt. Pojawia się tylko jedno ale. Na naszym dokumencie wysyłki samochodu, tak zwanym bill of lading (BL), w polu consignee zamiast “Jacek Krzeszewski – Dar es Salaam, Tanzania” (według urzędnika TRA wskazuje to na to, że chcemy importować samochód do Tanzanii) powinno znaleźć się na przykład “Jacek Krzeszewski – Durban, South Africa”, w przeciwnym razie nie ma mowy o tranzycie.

Przeprowadzka

Każda wizyta w centrum Dar es Salaam była dla nas właściwie całodniową wyprawą. Dojazd z Kigamboni zajmował nam jakieś dwie godziny w jedną stronę. Najpierw trzeba było dojść 15-20 minut do przystanku dla tutejszych busików dalla-dalla. Potem kolejne 15-20 minut zajmowało dotarcie dalla-dalla do portu. Między Kigamboni a centrum Dar pływa wahadłowo jeden prom. Jeśli nie mieliśmy szczęścia, bo prom uciekł nam sprzed nosa trzeba było poczekać ponad pół godziny aż wróci. Potem kolejne 20 minut na promie. I z portu do centrum 15-20 minut piechotą. Ponieważ wiedzieliśmy, że teraz prawdopodobnie każdego dnia będziemy mieli w centrum coś do załatwienia, po 3 tygodniach spędzonych w Kigamboni postanowiliśmy się przenieść. Zamieszkaliśmy w hostelu w samym centrum Dar es Salaam. O tym jak wyglądał dzień z naszego życia w Dar możecie przeczytać TUTAJ

Z wizytą u agenta

Ciężko zliczyć ilu agentów celnych w Dar es Salaam odwiedziliśmy. Ale z pewnością było ich ponad 20 (!!!). Po korespondencjach mailowych, z których niewiele wynikało, postanowiliśmy osobiście tłumaczyć naszą sytuację mając nadzieję, że to odniesie lepszy skutek. Po wszystkich tych rozmowach już wiedzieliśmy jak to wszystko będzie wyglądać. Sami będziemy się musieli w urzędach dowiedzieć co ów agent zrobić powinien. Następnie dobrze wytłumaczyć mu co ma zrobić, tylko tak żeby wszystko zrozumiał. Potem poczekać na wycenę tej pełnej “profesjonalizmu” pracy agenta (dla samej agencji jest to kwota rzędu 200-400 USD) i mieć nadzieję, że zastosuje się do naszych instrukcji. Na naszego agenta wybraliśmy ostatecznie Arona z firmy Jamaap. Firma miała doświadczenie w clearingu samochodów sprowadzanych z zagranicy do państw innych niż Tanzania, gdzie Tanzania była tylko krajem tranzytowym.

Tanzańska biurokracja

Zmiana trzech słów na naszym bill of lading okazała się niezwykle długim i skomplikowanym procesem. Proces zmiany “Dar es Salaam, Tanzania” na “Durban, South Africa” zajął 18 dni. Niemożliwe? A jednak. Warto w tym miejscu dodać, że każdy nadprogramowy dzień stania samochodu w porcie kosztuje 50 USD. Dowiedziawszy się o błędnie wypełnionym dokumencie pierwsze co zrobiliśmy to zadzwoniliśmy do Sultana. To on te dokumenty wypełniał, więc i on powinien być w stanie dokonać zmiany. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste. Odwiedziliśmy biuro Maerska (linie, którymi płynął nasz samochód) i dowiedzieliśmy się, że wszystko musi być załatwiane za pośrednictwem agenta. Nie chcę za bardzo przynudzać co działo się przez cały ten czas, zamieszczę Wam tylko listę procedur, które trzeba było wykonać by owe trzy wyrazy zmienić:

  1. nasz agent celny musiał napisać list do Maerska, zawierający informację o tym co chcemy zmienić w bill of lading
  2. agent musiał osobiście dostarczyć list do siedziby Maerska
  3. Maersk musiał napisać list do urzędu skarbowego (TRA) z prośbą o wydanie zgody na zmiany
  4. nasz agent musiał dostarczyć list z Maerska do TRA
  5. TRA musiało wydać zgodę na zmiany
  6. Maersk w Tanzanii potrzebował potwierdzenia z jordańskiego biura Maerska, że można dokonać zmian
  7. Maersk zmienił informacje w bill of lading
  8. trzeba było odebrać w siedzibie Maerska kwit do opłacenia w TRA
  9. nasz agent musiał opłacić amendment penalty w TRA
  10. w systemie pojawiła się zmiana
  11. nasz agent musiał złożyć wniosek online o fakturę od Maerska
  12. nasz agent odebrał fakturę z biura Maerska
  13. nasz agent opłacił delivery order i amendment fee
  14. nasz agent odebrał nowy bill of lading
  15. można było rozpocząć proces właściwego clearingu wysyłki

Skomplikowane? Nawet bardzo. Tym bardziej jeśli nikt nie orientuje się w procedurach i samemu trzeba odnaleźć co i jak powinno być zrobione. Pomimo tego, że była to jedna z kluczowych czynności dla powodzenia całego przedsięwzięcia, nasz agent poczynił w zaktualizowanym dokumencie dwie literówki. Na nasze szczęście nikt się do tych „drobnostek” nie przyczepił.  

Na ostatniej prostej

Jest poniedziałek 19 września. Mamy w końcu wszystkie dokumenty. Jesteśmy wykończeni całą tą sytuacją. Zaraz miną dwa miesiące odkąd oddaliśmy nasz samochód w Jordanii. A przecież w początkowej wersji mieliśmy odebrać go po dwóch tygodniach. Czujemy jednak, że nasz czas w Dar es Salaam dobiega końca. W środę  jedziemy do portu. Naszym agentem w porcie zostaje Klement. Przez jakieś dwie godziny biegamy od miejsca do miejsca załatwiając przeróżne papiery. W końcu jednak nadchodzi długo wyczekiwany przez nas moment otwarcia kontenera. Jest nasza Toyotka! Teraz przynajmniej mamy pewność, że dotarła na miejsce. Ale to bynajmniej nie koniec naszej tanzańskiej przygody. Prócz wyjechania samochodem z kontenera nasze działania ograniczają się do popędzania Klementa. Kiedy do odebrania zostaje nam już tylko jeden, ostatni dokument, okazuje się, że w pozostałych dokumentach brakuje numeru ramy naszego samochodu. Musimy zatem jechać na drugi koniec miasta do TRA, by to uzupełnić.  Stoimy w korku, podróż zajmuje nam półtorej godziny. Nie zdążymy więc wrócić już dziś do portu. Cała sprawa przeciąga się na kolejny dzień.  W czwartkowy poranek meldujemy się w porcie. Wczoraj umówiliśmy się z Klementem na 8, ten niestety dociera tuż przed 10. Do 13 schodzi się z załatwieniem wszystkich papierów. Teraz możemy jechać do biura Jamaap by się rozliczyć. W biurze Jamaapu dostajemy fakturę i numer konta na który mamy przelać pieniądze. Dowiadujemy się też wszystkich szczegółów związanych z naszym tranzytem przez Tanzanię. Mamy na podróż 4 dni, musimy się trzymać ściśle określonej trasy wiodącej prosto do granicy z Malawi i nie zbaczać z niej na więcej niż 100 metrów. Dostaniemy GPSa, który będzie śledził naszą trasę. Ponoć za zjechanie z wytyczonej drogi grożą bardzo wysokie kary (równe połowie wartości samochodu). Jest zbyt późno by wracać dziś do portu. Podobno, jeśli jutro do 10 wyjedziemy z portu to nie będziemy zmuszeni płacić 50USD za kolejny dzień stania w porcie. Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do hostelu. Jacek robi przelew Jamaapowi i wysyła potwierdzenie. Zaczynamy się pakować. Jutro wielki dzień!

Jednak następnego dnia nie wszystko poszło tak, jak byśmy sobie tego życzyli.

Ciąg dalszy nastąpi…

W końcu, po 6 tygodniach walki nasza Toyotka ujrzała światło dzienne! Ale to nie był koniec naszych przygód