Maramuresz – skarb Rumunii
Cmentarz w Sapancie (o którym możecie przeczytać TUTAJ) był tylko preludium do naszego, jak się później okazało, dość długiego i rozbitego na dwie części pobytu w Rumunii. Ale jak nie zabawić choć paru tygodni w kraju, który od jakiegoś już czasu jest na totalnej podróżniczej fali i nie dzieje się to bez przyczyny. W Rumunii można się zakochać. Można tu spędzić cały rok i ciągle chcieć więcej. Jestem przekonany, że można też znaleźć tu sobie męża/żonę i osiedlić się na dobre. Można wypasać barany i można pracować w korporacji podziwiając zza biurowego okna ośnieżone szczyty Karpat. W Rumunii każdy znajdzie coś dla siebie – górołazi niezliczoną ilość szlaków, miłośnicy historii całe naręcza zabytkowych budowli a kulinarni smakosze mamałygę i kilka innych specjałów.
Europejski hobbiton
Gdybym był Peterem Jacksonem i miałbym nagrywać Władcę Pierścieni w Europie, to na krainę zamieszkaną przez niziołków wybrałbym właśnie Maramuresz. Pomyślicie sobie – co on do licha bredzi? Ale jeśli spojrzycie na zdjęcia na końcu wpisu, pokazujące kilka ujęć maramureszańskich krajobrazów to wszystko powinno wydać Wam się jasne. Nie żebym twierdził, że ten malowniczy region Rumunii jest europejskim odpowiednikiem Nowej Zelandii. Jest w nim jednak coś takiego, że gdyby zza kamienia nagle wybiegł Hobbit to wcale bym się nie zdziwił.
Poranek
Pierwszy w Rumunii. Na polanie. Na wzgórzu nieopodal Oncesti. Wstajemy. Szyby w samochodzie całe zaparowane. Nic nie widać. Do środka samochodu wpadają już poranne promienie słońca. Ale nie takie jak zazwyczaj. Są nieco przytłumione, jakby z waty. Po wyjściu z samochodu ukazuje się nam przepiękny widok. Mglisty poranek. Promienie słońca ciepłe ale jakby przytłumione. Walczą z wilgocią i parą unoszącą się w powietrzu a na ziemi rozgrywa się prawdziwy spektakl. Miliony kropel rosy połyskują w porannym słońcu. Już wtedy mieliśmy przeczucie, że zabawimy tu na dłużej.
Drewniane cerkwie
W Maramureszu i Rumunii jest ich niezliczona ilość. Żeby zobaczyć je wszystkie trzeba by poświęcić prawdopodobnie cały kwartał, ale nawet wtedy jakaś by Wam umknęła. Na pocieszenie powiem Wam, że zdecydowana większość z nich wygląda podobnie. Przynajmniej z zewnątrz. Zwarta podstawa o małych rozmiarach z której wyrasta strzelista wieża. Wszystko z drewna. Absolutnie wszystko. W zdecydowanej większości przypadków już sczerniałego ze starości. To jeśli chodzi o ich zewnętrzną aparycję. Wnętrza to zupełnie inna historia. To tutaj rozgrywa się prawdziwy konkurs piękności wśród rumuńskich cerkwi. Jeśli dotrwacie do końca tego wpisu, to będziecie mieli okazję się o tym przekonać.
Pierwszą cerkwią jaką odwiedziliśmy była cerkiew pod wezwaniem św. Paraskewy w Desesti. Poprzeczka została zawieszona naprawdę wysoko już na samym początku. Co więcej, zaraz po naszym przybyciu rozpoczęło się nabożeństwo z okazji Niedzieli Palmowej. Było dla nas bardzo dużym zaskoczeniem to, że wszyscy – absolutnie wszyscy – którzy zjawili się w kościele byli ubrani odświętnie, a zdecydowana większość w tradycyjne, regionalne stroje. To było coś, o czym mieliśmy się jeszcze przekonać w nadchodzących dniach. Mieszkańcy Maramureszu pielęgnują tradycję, a co najważniejsze, są z niej bardzo dumni. Nawet Ci najmłodsi. Nawet młodzież, która powinna być zbuntowana. Która powinna nosić koszulki z napisami fuck the system. Oni tymczasem przywdziewają śnieżnobiałe, haftowane koszule. Zakładają małe kapelusiki, buty wiązane rzemieniem i są z tego dumni. Witajcie w Rumunii!
Babiniec
Kolejną świątynią jaką zdecydowaliśmy się odwiedzić była cerkiew pw. św. Archaniołów w Plopis. Dopiero tutaj mogliśmy zrobić należyte fotografie babińca, czyli pomieszczenia, które posiada każda z rumuńskich cerkwi. Jest to swojego rodzaju przedsionek dla zasadniczej części świątyni, w której gromadzą się niewiasty podczas mszy świętych i innego rodzaju obrzędów. Babiniec oddzielony jest od nawy głównej świątyni oknami z kratami – tak na wszelki wypadek, gdyby niewiasty zapragnęły przejąć świątynię szturmem. Do Plopis zawitaliśmy zaraz po zakończeniu niedzielnego nabożeństwa. Nie zastaliśmy nikogo prócz popa oraz dwóch wiernych, którzy żywo dyskutowali ochoczo popijając winko i zagryzając je chlebem. Zrobiło nam się bardzo miło, kiedy i my zostaliśmy zaproszeni do poczęstunku.
Łąka
Cerkiew w Plopis została wybudowana na niewielkim wzgórzu, tuż obok wioski. Kiedy nasyciliśmy się chlebem i winem postanowiliśmy udać się na spacer po okolicy. Przemierzając łąki co chwilę natrafialiśmy na uwijające się nad kwiatkami pszczoły. No i mlecze. Tysiące mleczy. W Maramureszu wiosna w pełnej krasie!
Dzwońcie, a będzie Wam otworzone
Po Plopisie przychodzi czas na Budesti. Kiedy docieramy do świątyni w tym niewielkim miasteczku, ze smutkiem stwierdzamy, że jest zamknięta na cztery spusty. Jednak nadzieja umiera ostatnia. Nieopodal drzwi wisi karteczka, na której jest zapisany numer telefonu i informacja po rumuńsku. Po chwili namysłu, opracowaniu kilku generycznych rumuńskich zwrotów i planu rozmowy, dzwonimy:
– Buna dimineata. Noi polonezi. Este posibil deschida biserica? Na szczęście język rumuński jest na tyle zlatynizowany, że używając mieszanki włosko-hiszpańsko-angielskiej można się jakoś dogadać. Po pięciu minutach słyszeliśmy już pobrzękiwanie kluczy niesionych przez odźwierną. Warto było zdać sobie trochę trudu. Cerkiew w Budesti miała swój jedyny i niepowtarzalny klimat, którego nie spotkaliśmy już w żadnej innej świątyni. Kolejnym przystankiem w naszej podróży po Maramureszu miała być cerkiew w Calinesti. Kiedy już wydawało nam się, że jesteśmy na właściwej drodze zatrzymała nas grupka młodzieży. Powiedzieli, że musimy zostawić samochód na pobliskim parkingu a dalej do cerkwi iść pieszo. Wspominali też coś o festiwalu ale w tamtym momencie, nie było dla nas jasne o jaki festiwal może im chodzić. Uśmiechnięte dziewczęta ubrane w tradycyjne maramureszańskie stroje zaprowadziły nas pod samo wejście do cerkwi. To co zobaczyliśmy, wprawiło nas w osłupienie. Mnóstwo ludzi a wszyscy ubrani w pięknie haftowane tradycyjne kostiumy. Wzorów i fasonów była niezliczona ilość. Kobiety ubrane w takie same stroje zbierały się w grupki i żywo ze sobą dyskutowały. W powietrzu czuć było ferment. Coś miało się wydarzyć. A pośrodku tego wrzenia, ferii kolorów i fasonów my. Dwoje gringos. Ubrani w polary, trekingowe spodnie i górskie buty. Wyglądaliśmy jak kosmici. Jak się okazało, trafiliśmy na festiwal De Florii în satul maramureşean Călineşti – czyli festiwal pieśni religijnych. Prezentowały się grupy żeńskie, męskie, mieszane. Występowali soliści. Śpiewali młodzi, śpiewali starzy. Grekokatolicy, prawosławni, katolicy – wszyscy śpiewali na chwałę Boga. Był też pan który miał solówkę na maramureszańskiej perkusji, czyli wielkiej drewnianej belce zawieszonej na ścianie cerkwi, na której wystukiwał rytmy patykiem. A na zakończenie tego wszystkiego odbył się poczęstunek. W wielkich garnkach wjechały gołąbki, chleb i ciasto. Rozpoczęła się ta mniej oficjalna część festiwalu. W Barsanie główną atrakcją miał być kompleks klasztorny Manastirea Barsana ze współcześnie wybudowaną cerkwią, ale to muzeum etnograficzne skradło całe show. Zlokalizowane w starym drewnianym domu i wypełnione różnego rodzaju przedmiotami użytku codziennego. Dom chwycił nas za serce i zgodnie stwierdziliśmy, że moglibyśmy kiedyś taki posiadać. Otwarta forma, bez ścian i podziałów, dużo światła a całość wykonana z drewna. Ciepły, naturalny, skupiony na rodzinie. Po prostu wspaniały. Koniecznie zajrzyjcie do muzeum etnograficznego jeśli będziecie przejeżdżać przez Barsanę. No właśnie, gdzie? Aż prosi się o jakąś przytulną norkę w tych porośniętych trawą pagórkach. Poszukując kolejnych drewnianych cerkiewek częstokroć jedziemy przez zupełne odludzia, mijając tylko raz na jakiś czas pojedyncze zabudowania. A mijane krajobrazy z pewnością zapamiętamy na długo. Dookoła nas tylko łagodne pagórki, porośnięte soczyście zieloną trawą oświetlane promieniami słońca przebijającymi się zza groźnie wyglądających burzowych chmur. Jest naprawdę pięknie, idyllicznie chciałoby się rzecz. A wszystko takie dzikie, wciąż czekające na odkrycie! Jeśli wybierzecie się do Rumunii i zahaczycie o Maramuresz to na pewno rzucą się Wam w oczy. Niektóre z nich są naprawdę ogromne. Drewniane i bogato rzeźbione stanowią integralny element krajobrazu każdej maramureszańskiej osady. Podobno koszty wybudowania tych największych i pięknie zdobionych idą w dziesiątki tysięcy złotych. Tutaj brama jest symbolem statusu społecznego danego gospodarza i sposobem na zamanifestowanie przywiązania do regionalnych tradycji. Dobrym dniem do odwiedzania cerkwi jest niedziela. Wtedy cerkwie są otwarte, bo odbywają się w nich nabożeństwa. W inne dni żeby zobaczyć to co najciekawsze, czyli wnętrza cerkwi, trzeba zazwyczaj dzwonić do kogoś odpowiedzialnego za cerkiew, wtedy zazwyczaj po kilku minutach zostaniemy wpuszczeni do środka. Zawsze przy drzwiach wywieszona jest kartka z numerami telefonów. Do niektórych cerkiewek są sprzedawane bilety. Bilet do cerkwi w Budesti – 3RON/osobę
–
– Buna, buna. Multumesc.
– No i co? Przyjdzie?
– Cholera wie. Wydaje mi się, że tak. Poczekamy, zobaczymy.
Festiwal
Muzeum etnograficzne
Gdzie są hobbity?
Bramy
Byliście w Maramureszu? Czy Was też urzekły dziewicze krajobrazy i żywo kultywowana tradycja? Dajcie znać w komentarzach.
Informacje praktyczne:
Bilet do cerkwi w Ieud – 4RON/osobę
Bilet do muzeum etnograficznego w Barsanie 1RON/osobę
Cześć. Wybieram się tam na Majówkę ( w Rumunii od 29-04 do 4-05 ) niestety bez samochodu – muszę polegać wyłącznie na transporcie publicznym. Przyjazd przez Ukrainę pociągiem do Solotvyno, pieszo do Rumunii i nocleg w Sighetu Marmatei, 30 kwietnia chcę dotrzeć do Viseu de Jos i przejechać sie lesną wąskotorówka.
Powrót z Suceava ( jakoś muszę dojechać do ukrainskiego miasta Czerniwcy skąd pociągiem do Łucka i do Polski. Czy mam szanse jakoś dotrzeć do tych wspaniałych drewnianych cerkwi. Są blisko ale nie na piechotę. Proszę o Informacje ewentualnie sugestie co do trasy.
Z góry dziękuję i pozdrawiam życząc kolejnych udanych wypraw.
Kris
P.S. nie udało mi się wysłać tego maila na skrzynke kontaktowa ( do weryfikacji należało wpisać USŁYSZANE cyfry. Niestey w moim komputerze NIE MAM opcji z FONIA !!! )
Hej! Ciężko będzie wskazać nam jakieś konkretne rozwiązanie bo sami podróżowaliśmy samochodem ale zawsze możesz spróbować przestopować dłuższe odcinki. Cerkiewki były świetne więc na pewno warto :)